Paryż. Kto nie chciałby tam pobyć choć chwilę? a jeszcze żeby połączyć zwiedzanie z pasją biegania? Dlatego kiedy we wrześniu zadzwonił do mnie Robert i powiedział : “Jedziemy na maraton do Paryża” moje pierwsze słowa były “pomyślę”, ale serce wiedziało już, że chcę. Było krótko – ” Nie pomyślę, tylko jedziemy”. Zapisaliśmy się w kilka osób z drużyny Golden Team i pozostało nam tylko czekać. I trenować 🙂 Podczas jesiennego, wspólnego wybiegania po warszawskich uliczkach, kolega Wojtek opowiadał o Paryżu jako o miejscu z najładniejszą trasą z jaką było dane mu się zmierzyć (ani Nowy Jork ani Boston nie dorównują). Pokusa była jeszcze większa..
Co biec..?
Expo
Nie wytrzymaliśmy i jeszcze w czwartek, mimo wczesnej pobudki, zmęczenia podróżą i zwiedzaniem udaliśmy się na expo po odbiór pakietów. Zero kolejek, szybka i sprawna obsługa. To wszystko jak najbardziej na plus. Zawartość pakietu zaskoczyła mnie kiedy odkryłam oprócz paczki Haribo, pistacji i lizaka czołówkę. Ale z drugiej strony główny sponsor to Schneider Electric. Nie wiem ilorazowego użytku będzie ale na pewno przyda się na wieczorne bieganie. Samo expo było małe i średnio ciekawe jak dla mnie. Jedno jest pewne – w porównaniu z Tokio – baaardzo ciche. W czwartek jeszcze nie było aż tak oblegane więc spokojnie mogliśmy pooglądać wystawców.
Breakfast Run
W sobotę przed maratonem, organizatorzy wymyślili fantastyczną imprezę pod nazwą Breakfast Run. Bieg na 5km, bez pomiaru czasu, w wolnym tempie bo ok. 7min/km, w samym centrum Paryża. Część trasy wiodła pod samą wieżą Eiffla. Genialny sposób żeby zobaczyć miasto, poczuć atmosferę zbliżającego się maratonu i spotkać znajomych. Umówiliśmy się sporą grupą pod stacją metra i oczywiście obowiązkowo robiliśmy zdjęcia. W doskonałych humorach udaliśmy się na start. Przez całe 5km biegliśmy z kolegą Jaśkiem z polską flagą, dzięki czemu inni Polacy mogli bez problemu do nas zobaczyć i dołączyć. Na mecie czekały na nas croissainty, banany, kawa, herbata, woda. Był zorganizowany również bieg dla dzieci, które najpierw mogły wymalować buźki a potem ruszyć na trasę kilkuset-metrową.
Wieczorem obowiązkowe pasta party a potem już tylko zostało przygotować strój na niedzielny bieg i zadbać o dobry sen.
Maraton
Po mniej więcej 2km ból ustąpił a ja nabrałam sił do dalszego biegu. Fizycznie czułam, że mam moc, żel przyjmowałam tylko dlatego, że zwyczajnie byłam głodna. Punkty odżywcze i strefy nawadniania przy takiej temperaturze co 5km to porażka. Końcówka biegu w Lasku Bulońskim z wodospadami to nagroda za trud i walkę. Po 41 km wyciągnęłam polską flagę by z uśmiechem na ustach przebiec przez linię mety.
To był najtrudniejszy z maratonów w jakim wystartowałam. Gdybym miała ścianę to wiedziałabym dlaczego. Niestety nie mamy wpływu ani na pogodę (dla mnie za ciepło) ani na kontuzje jakie mogą przydarzyć się w trakcie. Cieszę się ogromnie, że nie poddałam się, że walczyłam do końca i nie zeszłam z trasy. Wyciągnęłam wnioski i jestem bogatsza o to doświadczenie. Przekonałam się też ile znaczą ludzie, z którymi startujesz w teamie, jaką siłę Ci dają. I ten ból w oczach kiedy musisz się rozstać … Pozostała trójka z naszej grupki ukończyła maraton z nowymi życiówkami i jestem z nich dumna, że dali radę.
A jakie plusy samego biegu? Na pewno depozyty zlokalizowane zaraz za linią mety, woda na trasie podawana w wygodnych, małych butelkach. Ogromny plus za trasę – widoki cudne, trochę w mieście, trochę wśród zieleni. Sam profil chyba ok – ciężko mi to określi z perspektywy tego co mnie się przydarzyło.
Minusów zdecydowanie więcej. Na chwilę obecną spokojnie mogę powiedzieć, że był to najgorzej zorganizowany maraton w jakim brałam udział. Ilość toalet przy takim tłumie ludzi zdecydowanie za mała, punkty odżywcze i strefy nawodnienia zbyt rzadko – co 5km; izotonik był tylko na 22 km, kiepska opieka medyczna; trasa momentami była w ogóle nie oddzielona od kibiców przez co ci wchodzili na drogę zostawiając jakiś 1-1,5m szerokości dla biegaczy;
Były miejsca, że kibiców w ogóle nie było albo byli bardzo cicho. No i jakoś tak przebierańców za dużo nie widziałam ale to już na pewno nie minus 🙂
Może kiedyś wrócę policzyć się z tą trasą..kto wie 🙂
4 komentarze
Krzysztof Zapolski
10 kwietnia 2014 at 07:54Ola, liczy się przygoda. Na życiówki masz całe życie 🙂
Ola Mądzik
10 kwietnia 2014 at 13:29Była i przygoda, i super spędzony czas ale dla mnie najważniejsze – była i nauka; nie zawsze się wygrywa, nie zawsze wraca z życiówkami; I jak to powiedział Rafał – to nie jest porażka a niepowodzenie i tak wolę o tym biegu myśleć. Teraz odpoczynek a potem moje myśli będą przy Berlinie.
boreczek77
10 kwietnia 2014 at 20:46Ola, gratuluje ukończenia. Tyle mojej pociechy, że Tobie też było ciężko 😉
http://bycojcem.pl/2014/04/07/maraton-meska-muzyka-i-lekcja-pokory/
pozdrawiam,
Michal
Ola Mądzik
10 kwietnia 2014 at 20:50ważne żeby wyciągną odpowiednie wnioski 🙂