Ehhh..Głupia ja…Zeszłoroczny Silesia Marathon trochę mnie sponiewierał górkami, ale zarówno z wyniku jaki i miejsca byłam bardzo zadowolona. 3:18 na niełatwej trasie…No dumna byłam. Zostałam ambasadorem tegorocznej edycji Silesia Marathon, ale wiedziałam, że w tym roku nie dam rady przebiec maratonu – za wcześnie po kontuzji, dlatego mój wybór padł na półmaraton, który był częścią tej imprezy.
Razem z moim przyjacielem Darkiem, wyruszyliśmy w sobotę rano, by po paru postojach na toaletę – bo trzeba się nawadniać – odwiedzinach u moich rodziców, dotrzeć po 17 do Katowic. Sprawnie odebraliśmy pakiety w biurze zawodów.
Sam pakiet startowy idealny. Bardzo ładna i dobrej jakości koszulka techniczna, która z pewnością będzie ciekawą pamiątką, a do tego czapka, która zdała egzamin i przydała mi się w trakcie biegu – swojej zapomniałam z domu. Mało ulotek, za co ogromny plus. Nie ma za to expo przy tym maratonie nie licząc dosłownie kilku stoisk. Podobnie jak rok temu, można było nadrukować sobie napis na koszulce za drobną opłatą, co było dodatkową i rzadko spotykaną atrakcją.
Następnie pojechaliśmy do znajomych do Zabrza, którzy zapewnili nam nocleg. Wieczorem zdecydowaliśmy się na przysłowiowe ładowanie węgli w postaci pizzy.
Czas na start
Wstaliśmy o 6 rano, żeby na bezstresowo zjeść śniadanie i dojechać spokojnie na start. Poranek był dość rześki, ale sprawdzając pogodę wiedziałam, że dzień ma być słoneczny i ciepły. Planowany start maratonu był o godzinie 9:00, zaś półmaraton ruszał półtorej godziny później. Przed samym startem spiker pozdrowił zawodników po śląsku i zagrał mega energetyczny utwór AC/DC, w rytm którego nastąpił start maratonu. A ja zazdrościłam im, że to już, że chociaż chwilę pobiegną w chłodzie. Jak zawsze na zawodach spotkałam sporo znajomych. Oczekiwanie na start upłynęło na wspólnych plotach, ale chciałam też się rozgrzać przed startem.
Przed naszym startem oprócz wspomnianego wcześniej AC/DC, DJ zagrał jeszcze “Euforię” Kamila Bednarka. Energia była ze mną, z resztą udzielała się ona wszystkim wokół. Plan na bieg był taki – pierwsze 10km tempem 4:35-4:36 a potem w miarę sił po 4:30. Tylko to można zakładać na prostej trasie, a nie na Silesia. Nie wiem czemu, ale wbiłam sobie do głowy, że jak trasę puszczą w drugą stronę, to będzie łatwiej. Ale przecież ilość podbiegów zostaje ta sama…
Pierwszy kilometr to było hamowanie, żeby nie za szybko, ale i tak tempo wyszło 4:28. Dwa kolejne podbiegi zweryfikowały mój plan i tempo 4:40 na drugim kilometrze. Zdałam sobie sprawę, że nie będzie mi dane utrzymać równego tempa przez cały bieg. Średnio wychodziło po 1 podbieg na kilometr do 8 km kiedy jeszcze liczyłam. Potem odpuściłam. Trasy maratonu i półmaratonu po drodze się łączyły. ok 8km czyli 29km. Zaczęliśmy się mieszać i tak naprawdę nie wiadomo było kto co biegnie – tylko kolory numerów startowych to sugerowały. Najgorszy dla mnie moment to był 16km. Myślałam, że nigdy się nie skończy. Tempo 5:09 też o czymś świadczy. To tu spotkałam też pana, który bezczelnie rzucił mi pod nogi opakowanie po żelu i w momencie kiedy dobitnie powiedziałam, żeby je podniósł, spojrzał na mnie jak na nienormalną. Czy niektórzy biegacze naprawdę mają z tym problem?
Na 17km jakby weszło we mnie nowe życie. Zaczęłam przyspieszać i wiedziałam już, że jeśli utrzymam tempo, jeśli się nie poddam, to złamię moją magiczną w tym roku granicę 1:40 i zbliżę się do wymyślonego w głowie wyniku 1:38. Ostatnie metry wydawało mi się, że nie mam z czego przyspieszyć, ale, jak spod ziemi wśród kibiców pojawiła się z pomocą Aga – na co dzień cicha i spokojna, a tu ją usłyszałam w tłumie! Tego było mi trzeba! Zebrałam resztki sił na finisz i wpadłam na metę z czasem 1:38:03. Chyba znam swój organizm, skoro tak mało się mylę 🙂
Ostatecznie zajęłam 7 miejsce w OPEN i 5 w kategorii wiekowej. Niestety organizatorzy nie przewidzieli nagród za kolejne miejsca, poza wygraną w danej kategorii, ale nie po to tam pojechałam. Dla mnie czas ma znaczenie i mega się cieszę, bo trasa była naprawdę ciężka.
Organizacyjnie dla mnie super – częste strefy nawadniania, na trasie dwie “kurtyny wodne”, z których bardzo chętnie korzystali biegacze i niesamowici wolontariusze, którym z pewnością należą się podziękowania. Izotonik i woda na mecie oraz uśmiechy od wolontariuszy wręczających medale doskonale wpisywały się w uczucie spełnienia, które dostarczył sam bieg. Zawiedziona byłam co prawda ilością kibiców – którzy niezbyt licznie zgromadzili się wzdłuż trasy, za to punkty kibicowania genialne! Jedyną rzeczą jaką bym zmieniła na przyszłość to dekoracja zwycięzców. Trochę się ciągnęła, gdyż było mnóstwo kategorii (najlepsi studenci, pracownicy naukowi, służb więziennych, mieszkańców Katowic,…) a w kategoriach wiekowych nagradzani byli wyłącznie wygrani.
Czy za rok będę? Tego nie wiem, ale jest to bieg, który warto polecić. Jednak trasa nie wybacza i trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym.
No Comments