Maraton w Berlinie był drugim na liście Majorsów, do którego się zakwalifikowałam. Wyłoniono mnie podczas drugiego losowania i wiedziałam od razu, że bardzo chcę aby rodzice pojechali ze mną z dwóch powodów – jest blisko i chciałam, żeby zobaczyli jak wygląda taka impreza i jak ja się do niej szykuję. Ucieszyłam się gdy mój pomysł im się spodobał.
Sam start był dla mnie bardzo ważny. Początkowo planowałam, że spróbuję zawalczyć o 3:10h, które dałoby mi pewny start w Nowym Jorku. Plan, ale jak to w życiu, plany ulegają zmianom. Najpierw problemy z łydką, potem ze stawem skokowym, co spowolniło moje treningi i ostatecznie czułam się dobrze, ale sama do końca nie wiedziałam na co mnie stać, na jakim etapie jestem i jak u mnie z formą. Jedyne co wiedziałam, to że będę walczyć, nie poddam się no i, że 3:10h to i owszem, ale nie w tym roku. Tego byłam pewna na 100%. Żałowałam już jadąc do Berlina, że nie wykorzystam trasy, bo ponoć to najszybsza w Europie
Dojechałam z rodzicami i Patrycją na miejsce w piątek wieczorem. Dobrze, że mój Tata zna niemiecki, bo dogadał się z panią w recepcji. Pokój niby czysty i zadbany, ale.. jakoś od początku mi nie leżał. Gdzieś klaustrofobiczna łazienka i grzyb na suficie mnie nie zachęcił… Miałam problemy z zaśnięciem, ale wiedziałam, że to stres. Rano zrobiłam krótką przebieżkę na start w pięknym słońcu. Byli też inni biegacze i czuć już było atmosferę – no dobra – ja czułam 🙂 Wróciłam podekscytowana do mieszkania i szybko zebraliśmy się na Expo, bo tam czekali znajomi. Pech chciał, że mądra Ola tak sprawdziła adres, że ruszyliśmy na inne lotnisko. Na szczęście szybko się zorientowałam i wysiedliśmy z autobusu. Postanowiliśmy wziąć taksówkę (czemu ja Taty wcześniej nie posłuchałam!) i wreszcie z opóźnieniem, ale udało nam się dotrzeć na miejsce.
EXPO
Mogę już porównywać Expo na różnych maratonach, więc to robię. Jak dla mnie to w Berlinie wypadło w miarę. Odbiór pakietów był na samym końcu targów i skupiłam się na tym, żeby za długo inni na mnie nie czekali (i tak już byłam spóźniona) a na wystawców tylko “rzuciłam okiem”. Było kilka firm, których w Polsce nie widziałam. Moja Mama chciała kupić buty, ale niestety nie było rozmiaru za to ponoć ceny były dobre. Zaskoczyła mnie uboga oferta Adidasa samych koszulek i gadżetów związanych z maratonem. Dla porównania w Tokio było ok. 40 koszulek okolicznościowych do wyboru tu … nie wiem czy w sumie 10. Kilka czapek, rękawiczki, torba i kubki. W Tokio pewnie tyle zostało na sam koniec po maratonie. Jak dla mnie 1:0 dla Tokio.
Ponieważ zgłodnieliśmy, ruszyliśmy na poszukiwania knajpki. Jedna zajęta a wyglądała obiecująco. W drugiej wolne stoliki więc usiedliśmy. Sporo nas było bo 11 osób, ale czekaliśmy grubo ponad 40 min na posiłek i ostatecznie kolega Guru dostał makaron z mrożonymi krewetkami. Tak, tak – już podaję nazwę jakiej knajpki, której unikamy 🙂 Kartoffelpfanne przy Burgherrenstrasse 11 🙂 NIE IDŹCIE TAM! 🙂
Wieczorem udaliśmy się ze znajomymi i rodzicami na spacer na start, metę i po pamiątki 🙂 Ja już myślami byłam na biegu i stres dawał się odczuć, a nogi bolały i chciałam się położyć. Chyba nie byłam zbyt rozmowna i wszyscy grzecznie poszliśmy spać o 22.
Niestety balujący sąsiad nad nami nie dawał mi zasnąć. Nawet przezornie zabrane stopery do uszu nie pomagały. O północy uderzyłam na recepcję w poszukiwaniu pomocy ale … zamknięta na 3 spusty więc cóż – musiałam radzić sobie sama. W piżamce i kapciach zapukałam i grzecznie poprosiłam o ciszę. Młody Niemiec (ufff…rozmawiał po angielsku) obiecał być ciszej, ale niestety. Pół godziny później znów zawitałam z tą samą prośbą, ale chyba moja mina i ton rozmowy dały mu do zrozumienia, że nie żartuję mówiąc że chętnie obudzę go o 6 rano jak wstaną na maraton, na który się szykowałam kilka miesięcy. Może o 1 w nocy zasnęłam, ale te 5h to było zdecydowanie dla mnie za mało. Teraz to już wszystko w moich nogach i rękach Boga co to będzie.
MARATON
Od dawna planowałam, że Berlin “lecimy” razem z Mario, moim przyjacielem i człowiekiem, którego warto słuchać 🙂 Niestety, On strefa E a ja F… Nie dało rady przejść więc zostało mi biec samej. Start maratonu zaplanowano na 8:45; 40 tyś ludzi na robi wrażenie, ale niestety to się wiąże z tym, że ruszyła w drugiej fali i o 8:55. Nie tak źle ale przy 7-8 stopniach można zmarznąć. Żegnam się z Guru i “lecę swoje”. Postanowiłam biec na samopoczucie, nie cisnąć za bardzo, żeby sił starczyło, ale też nie odpuszczać.
Na 4km znów poczułam łydkę i wtedy miałam jedną myśl: “Nie skończę jak w Paryżu! Nie, ona nie boli, to tylko mnie się wydaje”.
Na chyba 7.-mym km usłyszałam “Pani z Poznania nie może biec szybciej?”, więc pierwsze co palnęłam to “pani nie jest z Poznania”, ale zastanawiałam się skąd ten pomysł… Podbiegł do mnie sympatyczny chłopak, który jak się potem okazało miał na imię Tomek i podobny pomysł na ten maraton jak ja, czyli próba wbicia się z czasem między 3:15 a 3:20. Przebiegliśmy razem 17km wspierając się rozmową (tak, można rozmawiać przy takiej prędkości), kubkiem z wodą i chyba najbardziej towarzystwem. Na 22 km poczułam, że zaczynam słabnąć i tak naprawdę to robię zrywy, żeby gonić Tomka. Na 24km, kiedy poczułam, że jest gorzej odpuściłam, pożegnałam się ładnie i stwierdziłam, że wolę zwolnić, ale ukończyć. Widząc jak pełny energii jeszcze jest Tomek, byłam spokojna o jego 3:15 🙂
Z kryzysem walczyłam do 28km i w myślach miałam tylko 30 km, żel i że na 35km jest Patrycja, która na pewno da kopa wirtualnego, no i moja magiczna Power Bomba, która da sił na koniec. Niestety nie udało mi się wypatrzeć Pati, więc cała nadzieja w miksturze. Na 36km nie wiem jak, ale policzyłam, że mam 8km do końca i jeśli będę biec po 5:00/km to zamiast 3:20, które chciałam zrobię 3:30. Załamka i złość, ale wtedy poczułam działanie Power Bomby, która chyba też wpłynęła na umysł 🙂 42km – 36km to daje 6 a nie 8km. To co – zostało tylko gonić. Na 38km mieli być rodzice, ale nie było… pomyślałam, że pewnie nie zdążyli. Szkoda, ale nie zawsze jest jak chcemy. Gdy już oczami wyobraźni widziałam metę i miałam siły, zobaczyłam Tomka. Nie bardzo wiedziałam co się stało, ale jedno czego byłam pewna to było mi Go żal. Liczyłam, że uda mi się Go pociągnąć za sobą na metę, ale niestety. Wierzyłam, że nie podda się i będzie walczyć do końca. Tuż przed Bramą Brandenburską zobaczyłam, a właściwie usłyszałam krzyczącą Mamę 🙂 Nawet nie wiecie ile to daje radości. W takim momencie (0,5km do mety), w takim tłumie i wrzasku usłyszeć swoje imię i zobaczyć taki piękny obrazek. Uśmiech na twarz, ogień w nogach .. i flaga w rękach. Tak zakończyłam Maraton Berliński z czasem 3:22:23 co dało mi 236. miejsce wśród kobiet. Byłam zadowolona, bo mimo kontuzji i tego co mi się przydarzyło, chyba nie straciłam całej formy. Średnie tętno jakie pokazał mi TomTom, czyli 165, znaczy, że nie było najgorzej 🙂
W depozytach, tradycyjnie przy najwyższym numerze czekał już Mario z nową życiówką – 3:13 🙂 Ten to jest waryjat 🙂 Inni moi towarzysze biegowi ukończyli bez większych problemów, a Tomek, ostatecznie wykręcił czas netto lepszy ode mnie i wnioskuję, że jest bardzo zadowolony z nowej życiówki 🙂 3:21 to ładny wynik 🙂
A jeśli chodzi o sam maraton od strony organizatora? Znów wygrywa Tokio 🙂 Bałagan w strefach nawadniania. Tak, bałagan u Niemców. Deptałam po masie kubków, będąc dopiero w strefie F, a za mną było jeszcze kilka. Najgorzej to chyba było na 28km gdzie Power Bar jako sponsor rozdawał żele. Buty kleiły się do asfaltu. Na mecie liczyłam na butelkę wody czy izotonika. Dostałam, a i owszem, ale w kubeczku, jak w strefach nawadniania. Kilka razy podchodziłam, żeby się napić, aż wreszcie moim oczom ukazało się piwo bezalkoholowe. Wreszcie poczułam, że mam płynów ile mi potrzeba.
Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tego startu. Przede wszystkim dlatego, że byli ze mną Rodzice. To dużo daje, takie wsparcie. Mój Tata przebiegł maraton rok temu to wie, co to znaczy, ale tym razem chciałam, żeby zobaczyli jak wygląda taka duża impreza i jak ja to przeżywam. I to, że dwa razy zauważyli mnie na trasie – na 6-tym i 41-tym km – daje to mocny strzał. Mamo – dawno tak na mnie nie krzyczałaś 🙂
Dziękuję ogromnie Patrycji, za to że była od początku do końca, za wsparcie w trasie, w domu i przede wszystkim na samym starcie, że ogarnęłaś nas wszystkich z telefonami, ciuchami i różnymi innymi gadżetami. Za to, że byłaś mega wsparciem dla mnie i znosiłaś moje nerwy 🙂
Wam wszystkim kibicującym mi w Polsce – dziękuję za to wsparcie. To jest naprawdę mega motywator.
Statystyk jeszcze nie znam ale na pewno wrzucę jak poznam 🙂
Dziękuję przede wszystkim
Moim Rodzicom, za to, że byli ze mną, wspierali, znosili humory, za pomoc Tacie w rozmowach z Niemcami 🙂 i Mamie za te krzyki na starcie 🙂
Ani, mojej Trenerce, za wiarę, wsparcie i smsy tuż przed, które budują jak żadne inne;
Firmom: TomTom, Nessi, ShockAbsorber, High Level Center za wsparcie i za to, że ciągle wierzą we mnie;
Moim przyjaciołom i znajomym za wsparcie i kibicowanie od początku do końca
Pati, Mario, Paweł – to co zrobiliście dla mnie przy tym maratonie – nigdy Wam nie zapomnę!