Nie pamiętam kiedy tak się cieszyłam na myśl o Expo. Dzień zaplanowałam tak, żeby być tuż po otwarciu. Ponieważ dalej walczę z jet lag to wstałam wcześnie i pojechałam zwiedzać. Pogoda paskudna i nogi jakoś tak same mnie zaniosły sporo wcześniej na Expo. Uprzejmy strażnik powiedział żeby schodami jechać na 3 piętro. Usłyszałam elevator (winda) zamiast escalator (schody). I takim sposobem trafiłam na Expo tylnymi drzwiami. Pewien miły chłopak szykujący swoje stoisko wyprowadził mnie. Trafiłam we właściwe miejsce i w małą kolejkę, która już się tworzyła. Zaczęliśmy rozmawiać, opowiadać swoje historie i nie wiadomo kiedy godzina zleciała. Miałam to szczęście, że byłam w pierwszej piątce, która weszła na expo. Dość szybko znalazłam swoje okienko i sprawnie odebrałam pakiet, chwilę rozmawiając z wolontariuszką. Potem udałam się po koszulkę. Wybierając M myślałam, że będzie dobra, ale niestety. Na szczęście podobnie jak w Chicago można było bez problemu wymienić wie teraz jestem szczęśliwą posiadaczką żółtej S-ki. Wolontariusz, u którego odbierałam koszulkę ma mamę Polkę więc i tu chwilę pogawędziłam. Po części oficjalnej przyszła pora na zakupy i zwiedzanie stoisk, których było całe mnóstwo. Dalej uważam, że pod względem artykułów z logo maratonu przoduje Tokio, gdzie było ich bardzo dużo do wyboru.
W Bostonie było kilka koszulek poza oficjalną kolekcją adidasa na maraton i nie wiele poza tym. Ciężko było wybrać coś, żeby kupić na pamiątkę. Poza znanymi markami jak New Balance czy Saucony, które wypuściły buty na tą okazję, były również firmy jak The North Face z bardzo ciekawą kolekcją przygotowaną na Boston. Mnie chyba najbardziej zaciekawiły produkty firmy Mamma Chia, z ziaren szałwii hiszpańskiej. Jak się okazuje można zrobić i żel np. o smaku mango z kokosem jak i sok np.wiśniowy oraz tzw.crunchy.Bardzo fajne w smaku.
W czwartek wieczorem dostałam informację od Beaty (runaddict), że Scott Jurek będzie na expo i będzie dawał autografy. W godzinę obeszłam cała wystawę więc siadłam koło stoiska, gdzie miało być spotkanie i czekałam. Po chwili dosiadł się do mnie sympatyczny, starszy pan i zagadnął. Jak się potem okazało Holender, 73-lata i nie pamiętał ile ma maratonów za sobą. W takiej atmosferze szybko mijał czas. Znów stanęłam w kolejce i znów byłam 5. Jakiś znak? Scott to bardzo miły facet, rozmowny. Oczywiście powiedziałam mu kto mnie przysłał a on twierdził, że pamięta. W notesie zapisał mi po polsku “Dawaj”. Zdjęcie robiła mi Amerykanka i stwierdzam po kilku prośbach, że oni nie potrafią ich robić. W sumie nie spotkałam niczego nowego, czego by i u nas nie było poza kilkoma firmami, ale z produktów nic nie zwróciło mojej uwagi. Za to atmosfera i wszystko wokół… Czuć naprawdę, ze miasto tym żyje. Ludzie zaczepiali mnie w pociągu, na ulicy życząc powodzenia. Strasznie to miłe i szkoda,ze u nas tak rzadkie. Pora spać i regenerować się. Jutro bieg na 5km 🙂
2 komentarze
Anonimowy
22 kwietnia 2015 at 14:23Ola trzymam mocno kciuki. Pozdrawiam Karol
Ola Mądzik
29 kwietnia 2015 at 20:41Dzięki! jak już pewnie wiesz poszło nieźle 😉