Kiedy wiosną zeszłego roku, Robert powiedział nam o swoim pomyśle na świętowanie 42-ich urodzin, chyba nie wiedział co robi. Podczas cyklicznych wspólnych wybiegań Golden Team, oświadczył, że w 195 dzień roku (czyli magiczne 42,195) chce przebiec maraton w Lesie Kabackim. Naszej wesołej trzódce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak On to i my. Tak się narodziła impreza Roberton Kabacki. Po letniej edycji stwierdziliśmy, że jest moc i siła w nas, i chcemy biegać po lesie zimą. Wiedzieliśmy, że termin imprezy to 3 tydzień stycznia. Czekałam na ten bieg z wypiekami na twarzy prosząc Anię, trenerkę, żeby uwzględniła go w planie treningowym. Na początku stycznia Robert utworzył wydarzenie na Facebooku, gdzie dawkował nam informacje podgrzewając atmosferę. Szał ciał był gdy zobaczyliśmy medal. Dla mnie najbardziej oryginalny i najciekawszy ze wszystkich jakie posiadam. Potem zostało już tylko wybrać lokal na spotkanie przed i po Robertonie i czekać. Na pasta party, podobnie jak latem, wybraliśmy Con-gusto i tak samo jak wtedy, pogoda nas nie rozpieszczała ponieważ padał deszcz, ale to nas nie zniechęciło. Rozbawieni, dyskutowaliśmy nad talerzami z makaronem. O tym jak bardzo się lubimy i jak bardzo chcemy spędzać czas ze sobą, świadczy chociażby to, że do Warszawy przyjechali Hania, Aga i Piotr znad morza, Paweł z Lublina a taki jeden Mario, co to namówił mnie na Tokio, przyleciał aż z Londynu.
Robert – pomysłodawca imprezy |
Pogoda w dniu startu znów była z nami. Bez deszczu, śniegu i wiatru tuż po godz. 9.00 ruszyliśmy na nasze 30km. Przez pierwsze 300-400 metrów zwracaliśmy uwagę na błoto,ale potem już tylko liczyły się tematy, o których chcieliśmy rozmawiać.
Po 10 km była “obowiązkowa” przerwa na izo, kawę/herbatę, chwyciliśmy węglowodany w rękę i ruszaliśmy na kolejne kółeczko. Na mecie czekał na nas przepyszny bigos domowej roboty. Przyznam się, że zjadłam podwójną porcję tak mi smakował 🙂 Byli tacy wśród nas, którzy dystans 30 km pokonali po raz pierwszy w życiu i dla nich należą się największe brawa za odwagę, by w takich warunkach spełnić swoje marzenie i popełnić życiówkę.
Nagroda dla Hani |
Po posiłku było uroczyste wręczenie medali, uściski i rozeszliśmy się do domów, by szybko znów spotkać się na afterku. Tym razem ugościła nas Cafe Melanż. W doskonałych humorach, bez oznak zmęczenia rozmawialiśmy o swoich planach startowych na 2014 rok i tym co u nas poza bieganiem. Robert wprowadził nową świecką tradycję by uhonorować jedną osobę z naszej grupy za wkład i postawę. Ten zaszczytny tytuł przypadł w 100% zasłużenie naszej Hani, niesamowitej kobiecie, która w 2013 roku przebiegła 6 maratonów i dwa ultra (Roberton Kabacki 50km i w Patagonii 65km). Nie spotkałam drugiej tak wesołej biegaczki z ogromnym sercem, z wiecznym uśmiechem i chęcią dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Chylę czoła bo rzadko spotyka się takich ludzi.
Podczas afterku, nie obyło się bez pytań o Tokio, co bardzo mnie cieszy i bardzo mobilizuje. Świadomość, że tyle osób jest ze mną i kibicuje, dodaje sił i wiary w to co robię. Wiem, że nie mogę zawieść bo liczą na mnie a ja przecież będę w Tokio reprezentować nasz wesoły team. Marcin, kolega z drużyny, który w Japonii był 2 lata temu, podzielił się ze mną informacjami na temat zwiedzania, tego co warto zobaczyć i zaszczepił w głowie myśl, żeby może zahaczyć o Kioto… Teraz jedną nogą jestem na treningu a drugą w samolocie 🙂 .
4 komentarze
Piotr Stanek
20 stycznia 2014 at 22:49Oj, fajny fajny bieg i weekend, bo fajni ludzie.
Warto było przyjechać znad morza.
A propos morza, niedługo z gór będę przyjeżdżał do Was/Nas 🙂
Ola Mądzik
20 stycznia 2014 at 23:03Cię nosi widzę 🙂 fajnie było znów się zobaczyć! Do zobaczenia pewnie na warszawskiej połówce 😉
Piotr Stanek
22 stycznia 2014 at 10:55Ten komentarz został usunięty przez autora.
Piotr Stanek
22 stycznia 2014 at 10:55Jeśli warto, a było warto; dla tych emocji, to ja jestem ready 🙂
Do zobaczenia na PMW 🙂