Pierwsza myśl zaraz po biegu była – “nic nie napiszę”. Byłam tak zła nie tyle na siebie co na cholerną łydkę. Ale potem poszłam po rozum do głowy, że niektórzy są ciekawi samego biegu, bo może chcieli by wystartować za rok a guzik ich obchodzi moja frustracja na mecie. To może od początku. Po przykrej przygodzie z łydką w Paryżu dotarło do mnie, że awans do Nowego Jorku z czasem, nie mogę zostawić sobie tylko na Berlin, że muszę poszukać alternatywy. A skoro przyjmują z wynikami z półmaratonu to wróciłam do domu i zaczęłam przeglądać “co jest na rynku”. I tak trafiłam na stronę www.runczech.com i sprawdziłam, że są dwa fajne półmaratony w czerwcu. Po rozmowie z Anią, trenerką, zdecydowałyśmy się na Olomouc ze względu na czas jaki pozostał do przygotowań. Opłaciłam start, zamówiłam koszulkę i został mi “tylko” transport i nocleg. Okazało się, że mój kolega Sebastian, z którym biegliśmy pół maratonu razem w Tokio,
też wybiera się na ten bieg. Zaprosił mnie do siebie i razem z jego przyjaciółmi mieliśmy jechać dalej. Zaskoczyła mnie godzina startu, ale w kwietniu nie zastanawiałam się nad tym.
Do Cieszyna dotarłam wieczorową porą, gdzie czekała na mnie prawdziwa uczta Pasta Party w wykonaniu Basi, żony Sebastiana. Poddałam się, nie dałam rady zjeść wszystkiego, ale było pycha. Pogadaliśmy, powspominaliśmy, węglowodany załadowane więc pora było pójść spać. W sobotę rano pojechaliśmy na parkrun. Sebastian regularnie w nim startuje a w sobotę ze względu na półmaraton dał się przekonać, żeby odpuścić. Dla mnie to była nowość, bo nigdy nie byłam jeszcze na tej imprezie ale widać fajny, rodzinny klimat i wszyscy się znają. W dalszym ciągu nie czułam, że tego dnia mam tak ważny dla siebie start. I zaczęliśmy się zastanawiać, bo ani Sebastian, ani ja wcześniej nie startowaliśmy wieczorową porą. Jak jeść, co jeść żeby sobie nie zaszkodzić. Na obiad zdecydowaliśmy się na ryż z kurczakiem i pomidorami, a na drogę, przed startem, biała bułka z miodem lub dżemem.
Do Olomouca dotarliśmy przed 16 żeby zdążyć odebrać pakiety bo organizator straszył, że o 16:30 zamykają expo. Ja się dowiedzieliśmy od wolontariuszy mieli być sporo dłużej. Samo expo to nic ciekawego, niczym mnie nie zaskoczyło. Za to pakiet a i owszem, bo cena 35 euro a w środku … plecak, ale nie taki worek jak u nas na biegach, mnóstwo ulotek, próbka Perwollu do prania sportowych rzeczy i coś co najpierw mnie zdziwiło, a potem bardzo się przydało – kostka mydła 🙂 Brakowało mi tylko koszulki pamiątkowej. Techniczną dokupiłam razem z pakietem ale myślałam, że zwykła bawełniana będzie. I była. Na expo. Za jedyne 70zł, zwykła bawełna…
Potem zostało nam czekać na start. I to chyba była najgorsza z rzeczy. Byliśmy chyba bardziej zmęczeni czekaniem na bieg niż samym biegiem. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze zdecyduję się na start o takiej dziwnej dla mnie godzinie.
Gdy my się przebieraliśmy przed biegiem, przy naszym samochodzie trenowała elita 🙂 Sebastianowi udało się ustrzelić fotkę z Wilsonem Kipsangiem!! Potem przebiegała też Petra Kaminkova, najbardziej znana czeska biegaczka. Kilka ćwiczeń, truchtanko i poszliśmy do swoich stref. Ja do B, Sebastian i jego kolega Dawid do A. Ruszyłam na trasę 16 sek po starcie więc szybciutko i … kostka brukowa. Wierzyłam, że to będzie tylko fragment przy rynku a potem to już poleci. Szkoda, że było inaczej. Wiedziałam, że 1:30 będzie mi bardzo ciężko złamać, nie czułam tej mocy, ale postanowiłam zawalczyć i ruszyłam razem z pacemakerem. Tempo jakie narzucił od samego początku udało mi się utrzymać jakieś 1,5km. Najpierw myślałam, że zegarek mi zgłupiał, ale ciało też się buntowało. Koleś biegł poniżej 4:00/km kiedy powinien 4:15… Odpuściłam i zdecydowałam się biec sama. I nastąpiła powtórka z rozrywki. Łydka. Mimo, że potraktowałam ją lodem w sprayu przed startem, mimo masowania tak na wszelki wypadek – skubana odezwała się. Miałam pierwszy kryzys – zejść z trasy, ale wtedy przypomniały mi się słowa trenerki, Ani, że zna mój upór, ambicje i wierzy we mnie. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, że będę walczyć do końca. Drugi kryzys przyszedł koło 7km i to co ja sobie wtedy wmawiałam.. ehhh… Na 8, przy agrafce minęłam Sebastiana – widziałam, że jest zmęczony, ale biegł na życiówkę. po 11km czułam, że teraz to dam radę, że dobiegnę, że jeszcze tylko drugie tyle. Na 19km Michał, kolega z Night Runners, krzyknął do mnie “Ciśniesz Ola!”. To dało mi kopa tylko jak to zrobić, kiedy przed Tobą górka i .. kocie łby? Ale zebrałam siły i teraz jedna myśl mi siedziała w głowie – spotkać się z Basią, która jest na 20km, może 20,5 i może ona doda sił na koniec? Wyjęłam Polską flagę bo z nią chciałam wbiec na metę. I te ostatnie metry, zakręty, kocie łby, podbieg, zbieg a mety nie widać, ale jak ją zobaczyłam to z uśmiechem na ustach pogoniłam.
Organizacyjnie bieg na światowym poziomie – zdecydowanie! Punkty nawadniania bardzo często, na pełnym wypasie – woda, izotonik, banany, pomarańcze, gąbki. Nigdzie na półmaratonie tego nie widziałam. Przemili wolontariusze ustawieni wzdłuż trasy, nawet jak ta wiodła kawałek przez pola i pustkowia (chyba 13km), kibice – ogromna ilość! Najbardziej podobała mi się fala złożona może z 15 osób, w różnym wieku i co chwilę skakali jak myśmy biegli – fajowo to się odbierało jako biegacz. Na mecie, woda, banany, piwo bezalkoholowe, jedzenie ciepłe z którego ze względu na kolejkę myśmy nie skorzystali, masaże, prysznice. I tu się przydało mydełko z pakietu i ręcznik mały turystyczny, który dostałam od Shock Absorber i przezornie wrzuciłam do plecaka.
Takie widoki miałam po przebudzeniu |
Minusem dla mnie była na pewno kostka. Nie lubię po tym biegać i już. Nie zmienię tego. Tak jak i pętelek, które też były. Trasa na pewno nie do robienia życiówek, to moje zdanie. Ciekawa, przemyślana, biegnie w fajnych częściach miasta, które swoją drogą jest bardzo ładne. No i godzina startu – 19.00… Jedynym wynagrodzeniem jest to, że jak wbiegasz na metę zapada zmierzch i to jest urocze.
Fajne przeżycie, fajny bieg i nowa życiówka 🙂 4s ale to zawsze coś nowego. Poniżej oczekiwań, ale wiem, że to nie była moja ostatnia próba dostania się do Nowego Jorku. Wyciągam wnioski i idę dalej. Kolejne doświadczenie za mną.
Biegłam w Koszulce Mocy i dzięki temu i moc była i pozdrowienia ” Cześć Polska” czy “Powodzenia Polska” 🙂
na mecie z Dawidem (1:27) i Sebastianem (1:35) |
5 komentarzy
Anonimowy
22 czerwca 2014 at 23:37Ola, świetnie, że jednak napisałaś. Miło było przeczytać. Gratuluję nowej życiówki! Poprawisz ją wkrótce, wierzę w to! Ewa Rakowska
Ryszard Lemiszko
23 czerwca 2014 at 15:19I znowu zyciowka!!! Znam uczucie zawiedzenia po braku realizacji planu mimo hektolitrow potu na treningu, wczesnym chodzeniu spac, dbaniu o jedzenie i rezygnacji z przygodnego seksu. No dobra, z tym ostatnim przesadzilem. Swietna relacja. Drugie miejsce po Tokyo zdecydowanie. Mam nadzieje ze za kilka dni popatrzysz na te cyferki mniej surowo. Gratuluje i dziekuje za ostrzezenie przed biegniem po kocich lbach. Do Czech nie biegne nawet za darmo.
Ola Mądzik
24 czerwca 2014 at 20:30teraz najważniejsza jest łydka – wyleczę to będę walczyć dalej; nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa! 🙂 Dzięki!
Ola Mądzik
24 czerwca 2014 at 20:31już patrzę na nie inaczej; to była chwilowa złość na mecie ale teraz rozsądek i do przodu
bluerabbit
28 czerwca 2014 at 10:14Gratuluję i trzymam kciuki za Twoja łydkę 🙂