Rok 2014 był dla mnie wyjątkowy rok pod względem biegania. W lutym zaczęła się moja przygoda z World Marathon Majors i mój pierwszy maraton zagraniczny – pierwsza samotna wyprawa tak daleko 🙂 Zaliczyłam pierwsze poważne kontuzje i nauczyłam się jednej rzeczy – nie mogę być wszędzie i we wszystkim dobra; lepiej skupić się na jednej rzeczy i zrobić ją dobrze niż kilka byle jak. Nie ma nic gorszego niż biegowy dołek, ale można z niego wyciągnąć wnioski.
W 2014r. zrobiłam życiówki na wszystkich dystansach, ale tylko ta z maratonu cieszy, bo wiem ile pracy mnie to kosztowało – treningi i same zawody. Półmaraton w Olomoucu dał mi nowy rekord – poprawiony o 4 sekundy i okupiony bólem; 5km na Biegu Ursynowa to też dobry wynik tyle, że bez przyjemności biegania. Druga Dycha do Maratonu to też niby nowa życiówka. Niby bo czas poprawiony o 1 sekundę, ale ponoć trasa nie pełna więc nie do końca uważam go za lepszy.
Najlepszy miesiąc to zdecydowanie luty i maraton w Tokio, a najgorszy czerwiec, kiedy posypały się nowe czasy, ale psychicznie najgorszy z miesięcy biegowych. Miałam nawet myśl rzucić to wszystko w cholerę. Dobrze, że jestem uparta 🙂
Co u mnie się działo? Ano biegów mniej niż w 2013. 4 maratony (Tokio, Paryż, Berlin, Chicago), dwa półmaratony (Olomouc, Toruń), i pewnie 4 dyszki i ze 3 piątki. Nie wiele, ale chciałam skupić się na maratonach, bo to były moje najważniejsze starty. Paryż okazał się dla mnie najgorszym z maratonów. Nie tylko ze względu na kontuzję i ból z jakim biegłam przez ponad 20km, ale też organizacyjnie – nie poradzili sobie wg mnie. Natomiast Chicago i Tokio – nadal ciężko mi się zdecydować na 100%, który lepszy ale oba high level!.
Najgorzej będę chyba jednak wspominać start w Ełku podczas sztafety triathlonowej… . Czas na 10km –> 47 min i to wymęczony wynik. Do dziś pamiętam jak źle mi się biegło, ale wiem gdzie błąd i wiem, że to był ostatni tak fatalny start. Tak sobie obiecuję.
A teraz? Szykuję się na Boston i już boję się na samą myśl o Heartbreak Hill, ale wiem, że walczyć będę 🙂
Potem Londyn i Nowy Jork. Co dalej – na razie nie myślę.
Potem Londyn i Nowy Jork. Co dalej – na razie nie myślę.
A co najważniejsze? Ludzie, których spotkałam na swojej drodze. Starzy, którzy byli i ciągle są, wspierają, i ci nowopoznani. Dziękuję Wam za słowa wsparcia, krytykę (tą przyjąć jest najgorzej) i za to, że jesteście. Bez Was poddałabym się już dawno temu.
Rodzicom, za to, że pojechali ze mną do Berlina zobaczyć jak to wygląda i za to, że dalej mnie wspierają.
Sponsorom: TomTom, Nessi, Shock Absorber – za wiarę we mnie i wsparcie 🙂
4 komentarze
Anonimowy
5 stycznia 2015 at 15:03Ola, a jak dostałaś się do Londynu? Charity? Możesz zdradzić ile Cię to wyniosło?
Ola Mądzik
5 stycznia 2015 at 15:05Do Londynu kupiłam pakiet przez touroperatora. 1950 PLN. Charity to sporo większe koszty. Najtaniej udało mi się znaleźć za 1100 euro
MrGrathon
11 stycznia 2015 at 23:46A jak dostałaś się do NY i Bostonu, bo tam wymagania są równie wysokie?
A jeśli chodzi o touroperatora, to jaki to?
Ola Mądzik
12 stycznia 2015 at 08:51Do Bostonu dostałam się z czasem. Limity dla kobiet są wyższe i dla mojej grupy wiekowej wymagane było 3:35 a ja mam czas z Tokio 3:20 więc spokojnie. Nowy Jork tylko losowanie więc czekam na otwarcie puli. Na razie nie szukam touroperatora, ale jest ich sporo.