Dwa lata temu się nie udało. Byłam tydzień po maratonie poznańskim. Pamiętam, że było ciepło, sporo piachu na trasie i pierwsza “gleba” na zawodach 🙂 6km, piękna wywrotka i straciłam z oczu dziewczynę, z którą chciałam walczyć o podium.
Na IV Kielecką Dychę zapisałam się dawno temu. W piątek prosto z Warszawy pojechałam odebrać pakiet – pamiątkową koszulkę i łakocie. W sobotę cały dzień praktycznie padał deszcz, co zapowiadało kąpiele błotne kolejnego dnia. Na to byłam przygotowana. Tym razem zabrałam lepsze buty, mniej wywrotowe.
W niedzielę ucieszyłam się bo przestało padać, temperatura była idealna i .. zero wiatru. A wiecie co ten potrafi zrobić w Kielcach 😉 Start zaplanowano na 10:00. Na stadion dotarłam o 9:30 i zaczęłam się rozgrzewać. Spotkałam mnóstwo znajomych, m.in. Pawła poznanego na Chudym Wawrzyńcu (wyprzedził mnie na 5km), chwilę porozmawialiśmy o planach na kolejne starty.
Kielecka Dycha kojarzyła mi się zawsze z mocno obsadzonym biegiem, dlatego gdy niektórzy pytali :”To co? Wygrywasz dzisiaj?”, odpowiadałam szczerze, że może w kategorii wiekowej coś się uda.Chociaż marzeniem było pudło w OPEN. Ustawiłam się na początku startu i zaczęło się odliczanie. Postanowiłam, że spróbuję na początku pobiec mocno, żeby wypracować sobie dobrą pozycję. Jeszcze na stadionie dogoniła mnie Wiola. Ta sama co z łatwością i lekkością zostawiła mnie w tyle na I Biegu Emeryka w Nowej Słupi w sierpniu. Byle się nie podpalić, nie dać podpuścić… 1km i 4:11… chyba za szybkie tempo, ale pilnowałam pozycji. Minęła mnie Mariola, faworytka, a zaraz za nią wspomniana Wiola. Myślę sobie: “Nie jest źle. Pudło jest, teraz to utrzymaj”. Ale gdzieś nie potrafiłam tak odpuścić. Przycisnęłam i chciałam chociaż Wiolę mieć za plecami. Na 2km dogoniłam Mariolę. Widać to nie był jej dzień, ale wierzyłam, że ją zmotywuję i pogoni na moich plecach.
Do samej mety byłam przekonana, że to właśnie Mariola jest za mną. Zwolniłam ciut, chciałam zachować siły, bo wiedziałam, że górki jeszcze przede mną. Jest takie powiedzenie, że człowiek słyszy to co chce usłyszeć. I tak było ze mną na 5km. Jeden z kibiców krzyknął: “pierwsza pani” a ja usłyszałam “piękna pani”. Jakieś 20m biegłam z bananem na twarzy, gdy dotarło do mnie co powiedział. Sama z siebie się śmiałam. Na 8km zobaczyłam grupkę znajomych i Marcina, którego słyszałam ze sporej odległości. Dał moc, ale też dał cynk jaką mam przewagę. 100m… to tyle co nic. Wiedziałam, że za wcześnie na finisz, ale też nie chciałam oddać prowadzenia. Przyspieszyłam. Słyszałam oddech tej drugiej tuż za sobą. Teraz, albo nigdy. Przyspieszyłam. 10km i tempo 4:06. Na 400m przed metą zobaczyłam Tatę. Ucieszyłam się, ale nie mogłam zwolnić. Gdy wpadałam na stadion dogonił mnie na rowerze, że mam przewagę. 20 metrów. To żadna przewaga. Wrzuciłam 5-ty bieg i dałam z siebie wszystko. Na mecie zegarek pokazał mi tempo chwilowe 2:52. Udało się! Udało się wygrać w moim rodzinnym mieście. Marzyłam o tym od dawna. Wiola była za mną 11 sekund.
To był trudny bieg, nie ze względu na trasę czy błoto. Ale dla głowy. Ciężko jest prowadzić i nie wiedzieć jaka jest sytuacja za plecami. Zdecydowanie łatwiej jest gonić, szacować i przyspieszać.Czas 46:28 może nie jest rewelacyjnym czasem na 10km, ale na 10,7km po lesie to już ładniej wygląda. Zajęłam 60 miejsce na 676 osób, które ukończyło bieg.
Jeśli tylko będę mogła, to chcę startować w tym biegu. Super organizacja, piękna trasa i niesamowita atmosfera. Koniecznie musicie sami spróbować 🙂
A gdybyście się zastanawiali w czym pobiec, oto mała podpowiedź:
Biegam bo muszę – bardzo Wam dziękuję!
Paweł – dzięki za fotki!
6 komentarzy
RunnerKa Karolina
20 października 2015 at 09:12Panowie na zdjęciu mają cudowne antygwałty! ;)) Ola gratuluję zwycięstwa! 🙂
Ola Mądzik
20 października 2015 at 09:30zrobili na mnie wrażenie całym strojem 🙂 Dziękuję!
Malgorzata Wrzesinska
20 października 2015 at 09:37Wielkie gratulacje Olu !! 🙂 Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację 🙂
Ola Mądzik
20 października 2015 at 09:42Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz 🙂 Kolejna relacja z biegu to już będzie z NYC 🙂
Piotr Stanek
22 października 2015 at 07:05Gratulacje Olu 🙂
Kielce to moje rejony, trochę dalsze a województwo to samo. Jak oceniasz oba kieleckie dychy?
Powodzenia w NYC 🙂 to już soon, very soon.
Ola Mądzik
22 października 2015 at 07:24trasa jest ta sama co roku. Różnica była na pewno w podłożu – raz sucho i piach – wtedy gleba była mniej bolesna, a tym razem błoto. I ja w 2 lata zmieniłam się biegowo 🙂 ale organizacyjnie super i jeśli będę mogła to za rok znów jestem.
W NYC będzie dobra zabawa, nie będę ścigać się z czasem. no może z 4h 🙂