Po śniadaniu wybraliśmy się na odprawę. Jasno i konkretnie organizatorzy opowiadali o trasie, co czeka zawodników, a ja siedziałam i cieszyłam się, że nie muszę wychodzić na szlak. Trochę mnie to przerażało.
Chłopaki ustalili, że pierwszy wyruszy Tomek. Piękne słońce, punkt 12 i 14 km nieznanej trasy przed nim. My na dole czekaliśmy na telefon, że dotarł do schroniska w Skrzycznem gdzie należało odbić chip, i że pora na Pawła do szykowania się na trasę. Gdy Tomek dostarł do strefy zmian, przekazał szybko informacje co się dzieje na na szlaku i zmiennik wyruszył w zapadający zmrok. Ja byłam strasznie ciekawa relacji Tomka jak jest tam w lesie, jak to wygląda i jak się czuje. Wróciliśmy do schroniska a ja chłonęłam informacje.
Mniej więcej co 2,5h wstawałam, szłam z jednym zawodnikiem na start i by przyprowadzić drugiego.W międzyczasie
rozmawiałam z innym uczestnikami. Tyle ile było ludzi, tyle różnych opinii i zapragnęłam wyruszyć na trasę, tą, której na początku się bałam. Nie wiedziałam tylko czy po całej nocy takich ciągłych zrywów starczy mi sił by wstać i zmierzyć się z pętlą.
Przed 7 byliśmy w strefie, Tomek dał znać że jeszcze ok 30min i będzie na dole więc co? może masaż? Punkt był czynny przez całe 24h. Grupka młodych ludzi czekała z uśmiechem na twarzy by pomóc zawodnikom. Tak samo działała “kuchnia”. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich gotowały przez cały ten czas jedzenie dla uczestników. Był barszcz, bulion, ryż, makaron, ziemniaki, sosy , bagietki na ciepło, kanapki, gorąca czekolada i inne rzeczy, których nie sposób wymienić. Całą noc wszystko było gorące i dostępne dla każdego. Była też wersja wegańska dla chętnych.
Zapytałam organizatorów czy pozwolą mi wejść na trasę i ze strachem w głowie ale z ogromną radością ruszyłam w góry na swoją “Zamieć”. Po pierwszym kilometrze skończyło się bieganie a zaczęło wspinanie. I to był chyba ten moment kiedy pożałowałam, że nie wystartowałam w zawodach. Nie wiem jak moja głowa poradziłaby sobie nocą ale te widoki, kiedy wspinasz się 800m w górę, widzisz cudownie zaśnieżone drzewa i góry – chyba nie ma nic piękniejszego.
Dotarliśmy z Pawłem do schroniska, odbił chip i dostał zielone światło, że może ruszać w dół. Ale najpierw batonik, izotonik, kilka zdjęć i dopiero ruszyliśmy z górki na pazurki. Paweł znał już trasę, w końcu pokonywał ją po raz czwarty, i dawał mi wskazówki gdzie mam uważać, co za chwile będzie. I chyba ostre zbiegi były dla mnie najfajniejsze bo zwyczajnie mogłam jak dzieciak zjechać w dół na tyłku. Stare spodnie, które zabrałam okazały się idealne do zjazdów, bardzo szybkie i … nie było mi ich żal jakbym dorobiła się dziury. Gdy dotarliśmy na sam dół, tam czekał na nas już przebrany w cywilny strój Tomek z medalem na szyi. Brakło czasu na kolejną pętle..jakieś 30 min.
Ostatecznie zajęli 9 miejsce na 16 drużyn, ale ciężko jest ścigać się z kimś, kto ma górki do biegania na wyciągnięcie ręki.
Zostaliśmy na losowanie i naszym, a właściwie Pawła łupem trafił się gadżet, który ja dostałam. To chyba nagroda za wsparcie 🙂
Wyniki innych też są imponujące. Hania pętle pokonała 5 razy czyli 70km w 19h bez snu… Sylwia i Edyta zrobiły 4 pętle co daje 56km. Wygląda imponująco prawda?
Ja jestem z nich mega dumna, że walczyli, że biegali całą noc i za miejsce, które zajęli.
Dziękuję za przygodę, za to że mogłam wrócić do gór zimą po ..11 latach i za to, że chyba za rok będę chciała sama zmierzyć się z “Zamiecią”…
2 komentarze
Piotr Stanek
4 lutego 2015 at 11:15Ola
ciesze się, że góry Ci się spodobały 🙂
To udanego przygotowywania się pod Zamieć, taki bieg wymaga solidnej zaprawy.
pozdrawiam serdecznie
Piotr
Ola Mądzik
6 lutego 2015 at 12:36Na razie myślę o Majorsach żeby je ukończyć ale gdzieś te góry mi zakiełkowały w głowie; również przez Twoje wpisy i zdjęcia 🙂